Odrodzenie

1192km jazdy pociągiem po to, aby przejechać 89.3km w tym 2360m pod górę na weekend / na melanżowo.

Wszystko zaczęło się od tego, że miało być troszeczkę inaczej, dziko – za główny cel obraliśmy opuszczoną, klimatyczna chatkę w górach, która później okazała się być nadzorowaną przez LP, zamkniętą chatką. Trzech typów na rowerach i nastawienie głównie na przygodę – nie było planu na konkretną trasę ani kalkulowania ilości przebytych kilometrów i zdobytych przewyższeń.

W czwartek Meteo cały czas próbowało odwieść nas od pomysłu na wyjazd, wróżąc deszcz padający przez większą część weekendu. Szybka gadka na messengerze i jesteśmy w pełni zgodni – jedziemy co by się nie działo. Ustawiam budzik na 4:00 z czwartku na piątek, pakuję torby i zestresowany odliczam godziny.

Trasa z GDY do WRO przemknęła w mgnieniu oka. Uwielbiam przemieszczać się pociągami i myśleć o losowych rzeczach zawieszony gapiąc się w okno. Po prostu.

Po przyjeździe do WRO biegnę na szybkości do Szymona. Kawka, wrzucamy torby na rowery i lecimy na PKP. Peron 5, wskakujemy z rowerami po schodkach i chwilę później dołącza do nas Daniel – jesteśmy już w komplecie, w pełni uśmiechnięci i podekscytowani kolejną przygodą. Następna stacja Sędzisław.

W trakcie jazdy, Daniel zauważył, że zapomniał karty pamięci do aparatu, dlatego też kierujemy się do najbliższej, większej miejscowości w której ogarniemy temat – bez tego nie byłoby tej relacji!

Chwilę później jesteśmy poza miastem, na właściwym gruncie.

Godzina przyjazdu do Sędzisławia miała być początkiem poprawy pogody pierwszego dnia wyjazdu. Jak widać, komputery się nie pomyliły!

W trakcie rozmowy o pomyśle na dotarcie do pierwszego z dwóch punktów noclegowych, którym był PTTK na Przełęczy Okraj wpadliśmy na pomysł zahaczenia o Kolorowe Jeziorka. Końcówka podjazdu do tego miejsca nie należała do najłatwiejszych – śliskie korzenie, błoto, ściółka i niemałe nachylenie. Przez część trasy trzeba było prowadzić. Nie obyło się bez gleby, która była wynikiem mojego hura-optymizmu i debiutu w jeździe na SPD!

Uśmiech!

O Kolorowych Jeziorkach słyszałem wiele razy – miejscówka warta polecenia, jednak nie wywarła takiego wrażenia jak wtedy, kiedy zobaczyłem ją pierwszy raz na zdjęciach ¯\_(ツ)_/¯ podobno z wieżą Eiffla jest tak samo ¯\_(ツ)_/¯ 

Szybki zjazd na dół i kierujemy się do punktu docelowego – no może nie tak od razu, bo przecież mieliśmy uzbroić się w %. Google podpowiada, że na trasie do przełęczy nie ma już żadnego sklepu, na całe szczęście tym razem komputer się pomylił a pobliski sklep w Ogorzelcu, choć asortyment posiada skromny to dla ludzi mówiących dzień dobry i uśmiechających się, rozszerzony. 0.5 do framebaga i ruszamy dalej. Ostatnie metry dają się we znaki, chwilowa przerwa w wiacie przed finiszem polepsza humor za sprawą gościnności znudzonych localsów (pozdrawiamy Bartoszka). Dolewamy oliwy do ognia, 0.5 upite do połowy, rozpropagowane na 3 zawodników dodaje lekkości Danielowi.

Po przyjeździe na miejsce, odbieramy klucze, zamawiamy smażony ser. Szybka kąpiel, zerowanie manierki przy ulubionych dźwiękach i jesteśmy ululani.

Pobudka.

Kawka, jajówa, pakowanie i  ruszamy dalej… W międzyczasie Szymon sprawdza detale na temat dostępności naszego celu – Chatki Wielkanocnej. Internet dobitnie zweryfikował plany – dostęp do chatki tylko za zgodą LP i po wcześniejszym uzgodnieniu na odbiór klucza u staruszki w wiosce XYZ. Nie miało to dla nas większego znaczenia. Plany mają to do siebie, że lubią się zmieniać a my przyjechaliśmy po przygodę. Postanowiliśmy odwiedzić kolejny PTTK. Wybór padł na Odrodzenie.

Po szybkim zjeździe górską kamienistą drogą, na dole zastała nas dużo lepsza pogoda od tej, którą mieliśmy okazję oglądać za oknem po przebudzeniu.

Droga do punktu docelowego sobotniego dnia, została poprzedzona szybkim obiadem w Karpaczu, przejazdem przez Dziki Wodospad oraz wspinaczką na nogach pod górę, która do podjechania była niemożliwa. To miejsce dobitnie utwierdziło nas w przekonaniu, że google to najlepszy Trip Advisor (nie narzekamy – lubimy).

Ostatnia prosta, będąca niekończącym się podjazdem to cel o który nikt z nas nie prosił, ale każdy z nas potrzebował. Wpierdol zrekompensowany uczuciem pomyślnego zakończenia sobotniej misji. Wszystko się zgadzało, tylko na dokładkę dostaliśmy deszcz z gradem, wichurę i mgłę z widocznością na kilka metrów (po raz kolejny – nie narzekamy, lubimy).

Śpiwór choć za duży i za ciepły na tę porę roku, a planowany głównie na Chatkę Wielkanocną, bardzo dobrze sprawdził się w roli dogrzewacza po przybyciu do PTTK.

Just Bigos. I placki.

Choć bywałem w górach setki razy, to w kwestii noclegu w PTTK byłem świeży. Wywarło to na mnie bardzo duże wrażenie, co widać na pierwszej z załączonych poniżej fotografii. 

Dalsza część wieczoru zleciała na grze w tenisa stołowego, dolewaniu oliwy do ognia i szeroko pojętej eksploracji tego, co miało do zaoferowania Odrodzenie.

Pobudka z samego rana po raz kolejny udowodniła, że górskie powietrze ma w sobie to coś, co potrafi nawet najbardziej zatwardziałego melanżownika postawić szybko na nogi. Oczywiście nie obyło się bez kawki – to absolutnie nieodłączny element!

Nadeszła niedziela. Miałem przed sobą jeszcze sześć i pół godziny jazdy pociągiem z powrotem do GDY, więc nie czekając chwili dłużej zapakowaliśmy torby i udaliśmy się piętro niżej, przywrócić rowery do wycieczkowego looku.

Kilka pamiątkowych zdjęć i pędzimy do Jeleniej Góry na PKP

Lepiej być nie może? Do następnego razu!

Trasa: https://www.komoot.com/tour/198437871/zoom 

autor: Maciek

Dodaj komentarz